Archiwum 29 października 2016


paź 29 2016 Rozdział 11. Pierwsze spotkanie.
Komentarze (4)

Dopiero późnym popołudniem udało mi się dotrzeć do granicy lasu. Zapewne trwało by to znacznie dużej, gdyby nie to że [Lot] awansował na 3 poziom. Właściwie to nie brakował wiele do 4.

 

Lądując na ziemi, czułem się krańcowo wykończony. Ledwo udało mi się wytrzymać tak długi lot. Powinienem dodawać więcej punktów w kondycje i siłę. Mimo to wytrzymałem naprawdę długo. Ostatnim razem byłem wykończony po kilku minutach, a teraz wytrzymałem kilka godzin. Takie nagłe skoki mocy są przerażające. Choć nie powiem by mnie nie cieszyły.

 

Po kilku minutach bul minoł. Nadal czułem zmęczenie, ale nie było ono już tak odczuwalne.

 

Musiałem poszukać jakiegoś schronienia na noc. W innym wypadki czekała mnie noc pod gołym niebem.

 

Zmieniłem się w człowieka, po czym ruszyłem na poszukiwania. W sumie to nawet nie liczyłem że coś znajdę. Rozciągały się prze dumną łąki i wzgórza. Gdzieniegdzie widniały nawet jakieś pola.

 

Może jest w pobliżu jakaś wioska? Jeśli tak to może jest tam jakaś gospoda w której mógł bym przenocować? Pieniądze miałem, więc wystarczyło tylko znaleźć wioskę.

 

Łatwiej jednak powiedzieć niż robić.

 

Ruszyłem dalej traktem, mając nadzieje że dokąd mnie zaprowadzi. To naprawdę dziwne uczucie. Przyzwyczaiłem się tak do widoku drzew, że teraz teren wokół mnie wydawał się nie mieć końca.

 

Kiedy udało mi się przejść pomiędzy wzgórzami, znowu zacząłem wkraczać między drzewa. Teraz był to jednak tylko niewielki lasek. Właściwie więcej było w nim wielkich krzaków niż samych drzew.

 

Nagle zaczęły do mnie docierać jakieś krzyki.

 

- Zatrzymaj się! - Krzyknął obcy głos.

- Nie dajcie jej uciec! - Krzyczał inny.

- Co jest z wami, nie żarliście? Łapać ją!

 

Zatrzymałem się, nasłuchując. Po chwili głosy zaczęły się przybliżać.

 

Nagle z krzaków wyskoczyła drobna sylwetka. Widząc mnie, zatrzymała się zaskoczona. Mogłem ujrzeć w jej oczach strach. Czyżby się mnie bała?

 

Wyglądała na mniej więcej 16, może 17 lat. Jasno brązowe włos sięgały jej lekko za głowę. Najbardziej jednak rzucającą się w oczy cechą były jej uszy. Wyglądały bardziej na uszy psa niż człowieka

 

Zaraz za nią wybiegło 3 mężczyzn.

 

Na pierwszy rzut oka sprawiali bardzo odpychające wrażenie. Nie ogolone od wielu dni twarze, wystrzępione, pokryte plamami ubrania, i trzymane w ręku miecze nadawały im wygląd pospolitych bandytów.

 

- No, nareszcie cię mamy. - Zaczął zbliżać się w jej stronę, najwyraźniej mając zamiar ją złapać.

 

Przerażona dziewczyna zaczęła odsuwać się od niego, coraz bardziej zbliżając się w moją stronę. Nie trzeba było być geniuszem by domyślić się o co chodzi w tej sytuacji.


 

Wybieraj!

A. Pomóż dziewczynie!

B. Nie reaguj.

C. Pomóż ją złapać

 

 

W tej sytuacji wybór był jak najbardziej oczywisty.  

 

Wyminąłem dziewczynę stając pomiędzy nią a bandytami. Spojrzeli na mnie, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę z mojej obecności.


- Czego od niej chcecie? - Spytałem.

 

Ten które próbował złapać dziewczynę spojrzał na mnie jak na idiotę.

 

- A co cię to obchodzi? Zjeżdżaj, zanim pożegnasz się z życiem!

- Zapytam jeszcze raz, czego od niej chcecie? - Ponowiłem pytanie.

 

Na jego czole zaczęła pulsować żyłka.

 

- Powiedziałem żebyś z tond zjeżdżał! Myślisz że kim ty jesteś, co?

- Kimś, kto nie pozwala skrzywdzić niewinnej dziewczyny. - Powiedziałem wyjmując miecz.

 

Miałem słabą nadzieje że to ich odstraszy. Jednak tylko go tym rozwścieczyłem.

 

- Sam się prosisz o śmierć! - Krzyknął - Chłopaki, na niego. Potem ją złapiemy.

 

Wszyscy trzej rzucili się w moją stronę

.

Z łatwością udało mi się uniknąć ciosu jego miecza. Sam ciołek w jego stronę, Ostrze było jednak tak stępione, że bardziej można by to porównać do ciosu pałką. Zachwiał się od ciosu, zamroczony. Wykorzystując sytuacje, uderzyłem jeszcze raz, celując w jego głowę. Tym razem uderzyłem dodatkowo tępą stroną miecza, starając się go nie zabić.

 

Z głośnym jękiem padł nieprzytomny.

 

W tymczasem pozostała dwójka zdążyła się do mnie zbliżyć, atakując jednocześnie. Udało mi się uniknąć jednego ciosu, jednakże drugi lekko musnął moje ramię.

 

Odskoczyłem na bezpieczną odległość. Nie mogłem wykorzystać tej samej sztuczki jak za pierwszym razem. Właściwie można było uznać to za przypadek. Walcząc jednak na poważnie z dwoma na raz, nie mogłem jednak liczyć na lud szczęścia.

 

Wiozłem głęboki wdech, zaciskając palce na rękojeści miecza. Nie miałem okazji tego wypróbować, ale była to jedyna możliwość.

 

Ruszyłem biegiem na tego po lewej, i wymierzyłem cięcie góry. Z łatwością zablokował mój atak, ale w tym momencie zachwiał się. Z rany na brzuch trysneła krew.

 

Było to [Podwójne uderzenie], jedna z technik Waterlow. Zamieniała jedno uderzenie w dwa. Poznałem je natychmiast po nauczeniu się Technik rodu Waterlow. Także dzięki temu nauczyłem się walczyć mieczem na przyzwoitym poziomie.

 

Niestety, przerdzewiałe ostrze nie wytrzymało.

 

Trzask!

 

Miecz złamał się zaraz za rękojeścią.

 

Nie mając wyboru, podbiegłem do ostatniego z nich, po czym uderzyłem go w żołądek. Natychmiast zgiął się w puł, a z jego ust poleciało trochę krwi. Chwile później padł nieprzytomny obok swoich towarzyszy.

 

Cała walka nietrwała dłużej niż 30 sekund

 

Spojrzałem na dziewczynę.

 

Patrzyła na to wszystko szeroko otwartymi oczami. Nadal widziałem w jej oczach ślady strachu.

 

Posłałem jej przyjacielski uśmiech, starając się ją uspokoić.

 

- Nic ci nie jest?

 


 

 

Dodałem dziś 2 rozdziały tylko dlatego, że rozdział 10 był wyjątkowo krótki.

 

P.S - Jeśli ktoś ma pomysły na imię dla dziewczyny, proszę zgłaszać swoje propozycje.

Mefistofeles   
paź 29 2016 Rozdział 10. Dalsza podróż.
Komentarze (3)

Rozdział jest w kategoriach po prawej stronie. Wystarczy otworzyć. Jest tak.dlatego, że coś strona nawala.


 

Uiechnąłem się lekko.

Było to bardzo wygodne. Gdybym nagle miał zmienić postać, nie musiał bym szukać nowej pary ubrań.

 
Teraz zmieniłem swój rozmiar, stając się znacznie grubszy. Ubranie natychmiast zaczeło pękać.
 
Cholera.
 
Nie mogłem zmieniać rozmiarów ciała. Swoją drogą ciekawe jak to właściwie działa?
 
Jeszcze raz zabrałem się za przeszukiwanie karety. Musiały przecież być tu jakaś broń. Nie mogłem przecież walczyć z potworami gołymi rękami.
 
W końcu po kilku minutach poszukiwań szczęście się do mnie uśmiechnęło. Zamazałem pochwę z niewielkim, jedno ręcznym ostrzem. Jeszcze raz musiałem stwierdzić, że jestem po postu dzieckiem szczęścia.
 
Myślałem tak do momentu, aż wyjąłem miecz z pochwy. Moja radość natychmiast odeszła w siną dal. Ostrze było naprawdę mocno wyszczerbione, i pokryte rdzą. Właściwie można było uznać za cud to, że jeszcze się nie rozpadło.
 
Nie mogłem nic na to poradzić. Jak widać nie można mieć wszystkiego. Miałem za to coś, co przynajmniej częściowo rekompensowało ten zawód. Podczas poszukiwań, wpadła mi w ręce niewielka sakiewka. Była wypełniona po brzegi złotem i srebrem. Musze jednak przyznać, że lepiej bym czuł się z dobrym mieczem.
 
Po krótkim zastanowieniu postanowiłem jednak zachować ostrze. Zawsze to lepiej niż paradować z gołymi rękami.
 
Zmieniłem podarte ubranie na jedno z całych, po czym ruszyłem w dalszą drogę. Skoro była tutaj kareta, logicznym wnioskiem jest to, że musi być tu jakaś droga.
 
Przeczucie nie zawiodło mnie, i już po kilku minutach marszu natrafiłem na trakt.
 
Raźnym krokiem przed siebie. Nie musiałem martwić się o kierunek, ponieważ i tak nie wiedziałem dokąd mnie zaprowadzi. Dopiero po kilku minutach marszu zrozumiałem jaki jestem głupi.
 
Spojrzałem szybko w górę. Ne było na de mną żadnych gałęzi. Wewnątrz lasu, drzewa były w dość sporej odległości od siebie, jednak miały tak wielką ilość gałęzi, że ledwo docierało tam słońce. Dodatkowo, mimo sporej odległości, drzewa nie pozwalały w pełni rozłożyć skrzydeł.
 
Tutaj jednak, na szerokim trakcie drzewa zostały wycięte, więc nic już nie stało na przeszkodzie.
 
Natychmiast zmieniłem się w smoka i wzbiłem w powietrze.
 
Ach, jak mi tego brakowało. To nie ziemskie wprost uczucie wolności! Kiedy tylko udało mi się wznieś ponad drzewa, doznałem szoku. Od początku wiedziałem że ten las jest ogromny, ale to przerosło moje wszelkie oczekiwania.
 
Gdzie kolwiek nie spojrzeć, drzewa sięgały aż po horyzont. Gdybym miał przebyć ten obszar na piechotę, zajęło by mi to kilka dni.
 
Po otrząśnięciu się z lekkiego szoku, zacząłem lecieć przed siebie. Nadal widziałem pod sobą trakt. Logicznym było, że musi prowadzić do jakiegoś miasta, więc wystarczyło się go trzymać.
 
Po kilku minutach pokazał się komunikat.
 
,,Umiejętność [ Lot ] awansuje! 1→2."
 
Nagle zacząłem poruszać się dużo szybciej. Latanie zaczeło wydawać się nagle dużo mniej męczące.
 
Byłem z tego powodu niezmiernie zadowolony. Zaraz skupiłem się jednak z powrotem na ziemi, by nie strącić z oczu traktu.
 
Wiedziałem że mam przed sobą jeszcze co najmniej parę godzin lotu.
 
 

 

 

Mefistofeles